Koniec. Koniec spinania się, stresowania, odmawiania sobie jedzenia, nawadniania i tego rodzaju około biegowych rzeczy. Koniec, koniec, koniec.
A skoro koniec to trzeba było zakończyć z przytupem. Postanowiłem rzucić się na dość głęboką, w tym roku dla mnie, wodę – półmaraton w Bydgoszczy. Dlaczego głęboką? Dlatego, że w ogóle do tego dystansu nie trenowałem. Cały ten rok podporządkowałem pod dystanse 5 i 10 km. Na tych dystansach życiówki poprawiłem, więc postanowiłem, że i na półmaratonie spróbuję się poprawić. Nie udało się w Tarczynie, może uda się w stolicy polskiej lekkiej atletyki – Bydgoszczy (nie przekonacie mnie, że jest inaczej 😉 ). Bydgoszcz to również moje rodzinne miasto i bieganie tutaj w zawodach ma dla mnie wymiar sentymentalny.
Do Bydgoszczy zawitałem już w sobotę i od razu pojechałem na Stadion Zawiszy Bydgoszcz, gdzie znajdowało się biuro zawodów. Sprawnie odebrałem pakiet i przy okazji zakupiłem dwa żele na dzień następny. Przy okazji okazało się, że mój kolega ze studiów – Robert będzie zającem i poprowadzi grupę na 1:50:00. Troszkę szkoda, bo ja planowałem biec troszkę szybciej. Szybko wróciłem do domu, gdyż rodzice już czekali z obiadem. W sobotę jeszcze wyskoczyłem na szybkie 5 km, aby troszkę rozruszać nogi, gdyż ostatni trening miałem w środę. Wieczorem jeszcze ostatecznie zastanawiałem się jak pobiec i stanęło, że cokolwiek poniżej 1:40 to będzie sukces, ale aby zwiększyć motywację opaskę przygotowałem na 1:37 (Ach, ta niepoprawność optymisty 😉 )
Bieg startował dopiero o 11:15, więc w niedzielę nie musiałem sie spieszyć. Wstałem o 8:00, zjadłem śniadanie, zabrałem plecak (żeby nie było – spakowany w sobotę) i o 9:30 wyruszyłem na Stadion Zawiszy Bydgoszcz. Na miejscu byłem godzinę przed startem, więc szybko przebrałem się w szatni i postanowiłem oddać plecak do depozytu. Tutaj pojawił się mały zgrzyt, gdyż depozyt był jeden, a chętnych pewnie z ponad 700 osób. Zrobiła się spora kolejka. Dość powiedzieć, że udało mi się oddać plecak na 15 minut przed startem a za mną w kolejce stało jeszcze całkiem sporo ludzi. Było dość nerwowo i mam nadzieję, że organizatorzy wyciągną z tego wnioski.
Szybko udałem się na dwa kółka na bieżni i już wolontariusze zapraszali na start pod stadionem. Tam jeszcze zdążyłem troszkę się porozciągać. Ustawiłem się tuż przed grupą na 1:40 tak aby móc ich kontrolować.
Wystartowaliśmy. Przez pierwsze 3 km trzymałem tempo w okolicach 4:50 czyli zgodnie z rozpiską. Szło nieźle. Niestety okazało się, że zając na 1:40 biegnie stałym tempem 4:40 i już na 2. km mnie wyprzedził. Postanowiłem, że nie będę gonił, ale tylko utrzymywał w miarę nieduży dystans. Okazało się, że para biegnąca obok mnie próbuje pobiec tak samo jak ja (negative-split), więc postanowiłem się ich trzymać.
Tutaj mała wzmianka o trasie. W tym roku organizatorzy zaplanowali trasę w postaci dwóch pętli po ok. 10 km. Większość trasy biegła tymi samymi ulicami w jedną jak i drugą stronę, więc cały czas widziało się biegaczy, albo szybszych, albo wolniejszych. Co kto lubi. Ja w pierwszym odruchu trochę narzekałem, ale teraz muszę powiedzieć, że niepotrzebnie. Trasa była płaska jak stół, a to, że odbywała się na tych samych ulicach pozwiliło bardziej skoncentrować kibiców i było po prostu fajnie 🙂
Pierwsze 6 km poszło spokojnie. Tempo oscylowało w granicach 4:45 i biegło mi się luźno. Ciagle widziałem baloniki na 1:40 więc nie było źle. Na 7 km wziąłem pierwszy żel i popiłem wodą. Pierwszy raz próbowałem żeli i muszę powiedzieć, że nie jest źle. Poczułem przypływ energii i do ok. 12 km biegło mi sie dobrze. Tam do głosu doszły pierwsze oznaki zmęczenia. Para z którą biegłem zaczęła przyspieszać i starałem się ich przytrzymać przez 3 km, ale od 13. już ich puściłem. Złapałem kolejną parę, gdzie prowadzący ciagle nastrajał prowadzonego do równania tempa. Pasowało mi to i tak z nimi dobiegłem do 16 km. Tam szybko wziąłem drugi żel z kofeiną. Znów poczułem przypływ energii i od mniej więcej 17 km zacząłem przyspieszać. Wtedy tempo wzrosło do około 4:36-4:38.
Zacząłem wyprzedzać. Wtedy włączył mi się tryb gonienia. Można powiedzieć, że od 17 km wyprzedził mnie chyba tylko jeden zawodnik, a ja sam wyprzedziłem chyba z 20 osób. Niestety czas płynął nieubłaganie i gdy mijałem zegar na 20. km zobaczyłem czas 1:37. Widziałem, że na złamanie 1:40 nie mam szans. Pobiegłem jednak najszybciej jak się dało i na metę wbiegłem z czasem 1:40:55. Nowa życiówka poprawiona o 2 minuty. Medal otrzymałem od Pawła Wojciechowskiego – mistrza świata w skoku o tyczce. Mam nadzieję, że ktoś mi wtedy zrobił zdjęcie 😉
Czy jestem zadowolony? Ano jestem. Nie trenowąłem pod „połówkę”, a jest życiówka. Niby trening na 10 km i HM nie różni się wiele, ale jednak wiem, że za mało było u mnie ćwiczenia wytzrymałości tempowej, czyli biegów progowych (tych ciągłych). W nowym sezonie na to będę kładł większy nacisk.
Wrażenia z zawodów mam raczej pozytywne. Po biegu mogłem bez problemu się wykąpać w klubowych szatniach czy posilić się gorącym posiłkiem. Jedyny zgrzyt dla mnie to ten nieszczęsny depozyt. Trasa – OK, organizacja – w sumie też OK. Aha, pogoda też była OK ;-), ale to jest niezależne od organizatora.
Osobny akapit należy się kibicom. Już pisałem, że zaletą trasy było jej skondensowanie na ograniczonym terenie, co spowodowało, że kibiców było po prostu widać. Na pętli między 5 i 6 km było ich mnóstwo (jakiś człowiek podawał nawet międzyczasy i wołał po imieniu, ale nie wiem czy to tylko zbieżność imion, ale wyglądało jakby wołał do mnie 🙂 ), podobnie jak przy stadionie. Osobne zdanie należy się Królewskiemu Punktowi Kibica. Była to kilkunastoosobowa grupa stojąca na 3., 7., 13. i 18 km trasy. To co Oni tam wyprawiali było niesamowite. Doping, woda, banany czekolada – mieli wszystko. Po prostu pełna profeska. Tak powinien wyglądać doping. Dzięki ludzie.
Co teraz? Odpoczywam. Od niedzieli nie biegam. Może wyjdę środę. Może w czwartek. Nie mam ciśnienia. Czuję trudy tego biegu w nogach. Tak sobie myślę, że odpocznę do połowy listopada, a może i tydzień dłużej. Przemyślę parę spraw związanych z treningiem i wtedy zdecyduję co dalej. Na razie koniec. Odpoczynek i już.
W niedzielę wieczorem przeglądałem wyniki półmaratonu w Bydgoszczy i właśnie byłem ciekaw jak przyjmiesz ten wynik. Zdaje się, że zakładałeś poniżej 1h40′ a tu trochę brakło, ale jest życiówka, jest progres, jest dobrze. Gratuluję biegu!
Dzięki. Pisząc ten tekst analizowałem, czy byłbym w stanie pobiec tę minutę szybciej i doszedłem do wniosku, że nie ma sensu tego roztrząsać. Należy się cieszyć, że jest progres i tyle 🙂 . Myślenie, że mogło być lepiej może tylko wpędzać w niepotrzebne kompleksy.
Wynik biegu to zlepek wielu czynników zarówno fizycznych jak i psychicznych. Pobiegłem na tyle na ile mnie było stać i trzeba się z tym pogodzić. No i wyciągać wnioski.
Bardzo dobrze pobiegłeś. 2 minuty to sporo. ZNam takich, co iektó¶zy kilkaq lat walcza by tyle urwać.
Biegłałem w praktycznie tych samych warunkach pogodowych w sąsiednim Toruniu. Aura była idealna do biegania.
Co do pozycji Bydgoszczy w polskiej LA nie sposób się nie zgodzić. 😉
Fajny wynik, szczególnie że bez konkretnego treningu pod HM. Chyba na wiosnę też spróbuję tak wystartować. Gratulacje.
Dzięki. Ja zostaję przy treningu pod 5 i 10 km. Właśnie opracowuję sobie cały zimowy cykl przygotowań i w końcówce postaram się coś wcisnąć z treningu z pogranicza 10 km i HM. Chcę poważnie poprawić się na 5 i 10 km i dopiero wtedy podejść do HM i może połamać 1:30. Ale to bardziej odległy plan.