Po zawodach w Suwałakach nie odpoczywałem, choć lekkie zmęczenie dawało znać o sobie.
Tydzień 11.
poniedziałek: wolne;
wtorek: wolne
środa: 15′ rozgrzewka + progowy 3×10′ @4:40, p. 3′ trucht + przebieżki 8x100m + 10′ spokojnie
czwartek: rozbieganie 50′ @>6:00;
piątek: wolne
sobota: 15′ rozgrzewka (+ skipy 10′) + interwał: 3’+4’+5’+4’+3′ @4:16min/km p. 4′ trucht + 10′ schłodzenie
niedziela: rozbieganie – 1:30:00 rozbieganie @5:45
Dystans: 54 km bieganier; czas: 5:30:00
Wyszło sporo biegania zwłaszcza jeśli chodzi o dystans. Więcej niż mi się zdawało. Po sobotnich zawodach miałem w planie rozbieganie, ale dałem spokój. Impreza wieczorna nie pomogła w porannym wstaniu. Poniedziałek i wtorek to odpoczynek. Ciągle czułem spięte mieśnie nóg i umówiłem się na piątek z moim fizjo na masaż rozluźniający.
W środę był mocny akcent. Po raz pierwszy trening progowy w wydaniu 3 interwałów po 10 minut każdy. Założyłem tempo 4:35 – 4:40. Pierwsze powtórzenie wyszło troschę za szybko – 4:25. Na kolejnym czułem narastające zmęczenie, ale udało się utrzymać tempo 4:38/km. Ostatnie powtórzenie to walka z wiatrem. Na końcówce trzeba było dać z siebie sporo, jednak znów dało radę – 4:39/km. Po głównej części zrobiłem jeszcze 8 przebieżek po 100 metrów, które szły zadziwiająco lekko. Gdy zgrałem trening zdziwiło mnie dość niskie tętno w trakcie odcinków tempowych – ok. 164 udm. To mniej niż w zesżłym roku w trakcie półmaratonu. Pomyślałem, że organizm mówi mi, że czas troszeczkę odpuścić, ale jeszcze nie teraz. Chciałem dowieźć tydzień do końca.
W czwartek luźne rozbieganie, a piątek wolne przed mocną sobotą gdzie czekały mnie interwały tempowe. Przed takim treningiem zawsze mam obawy, że nie dam rady. Staram się podejść do niego zachowawczo i nie forsować tempa, jednak interwał to interwał i trzeba się zmęczyć. Założyłem utrzymanie tempa 4:15-4:20/km. W sobotę mocno wiało więc postanowiłem podzielić trening na pół – pierwsza połowa z wiatrem, a druga lekko pod wiatr. Pierwsze dwa powtórzenia weszły luźno, ale na sporej zadyszce. Tempo w okolicach 4:05 nie było problemem. Trzecie powtórzenie było już częściowo pod wiatr. Tutaj zaczęły się schody. Udało mi się utrzymać 4:13, ale było na prawdę ciężko. Ostatnie dwa to już walka. Wbiegłem nuby w obszar lasu, ale tylko z jednej strony osłaniał drogę. Takie ukształtowanie powoduje, że wiatr odbija się od ściany lasu i biegnie wzdłuż ściany z nacząco przyspieszając. Nie wiem jak mi się to udało, czasami tempo spadało poniżej 4:40, ale udało mi się sumarycznie wybiegać 4:16/km. Po zakończeniu ostatniej części musiałem odpoczywać z dobre 5 minut i potruchtałem do domu.
W niedzielę zrobiłem 90 minut długiego wybiegania. Było już dość ciepło i duszno (ok. 9:00) i po lekkim początku tętno szybko posżło w górę. Zrobiłem w sumie 16 km. Niestety czułem, że jestem zmęczony i coraz bardziej tliły mi się myśli o odpuszczeniu biegania w najbliższym tygodniu.
Tak miało być. W poniedziałek pracując na ogródku przeciążyłem kręgosłup i od wtorku ledwo chodzę. Odpuszczam ten tydzień aby podreperować plecy. Mam nadzieję, że wrócę do swojego planu w przyszłym tygodniu.