Kwiecień to w biegowym światku zwykle czas startów, czyli zbieranie plonów tego co się „zasiało” na jesieni i początku zimy oraz pięlęgnowało w zimowe, ciemne poranki i wieczory. Czas realizacji zysków. Nie inaczej było u mnie …
W kwietniu skupiłem się na startach na 10 km, gdyż miałem niepoliczone rachunki z tym dystansem z jesieni, gdzie przez w sumie własną nieuwagę, zaplanowałem docelowy start na dość wymagającej trasie. Zaplanowałem dwa starty: Bieg Oshee 10 km w połowie kwietnia i dwa tygodnie później Bieg SGH. Zanim jednak nadeszły starty było parę wartościowych treningów.
W pierwszym tygodniu zacząłem od mocnego ciągłego (WB2) – było nieźle. Przy tempie 4:26-4:28min/km tętno nie przekraczało 160 udm nawet przy niesprzyjającym wietrze. Znaczy jest dobrze. Zwłaszcza w porównaniu z podobnym treningiem mniej więcej 3 tygodnie wcześniej. W sobotę poleciałem kolejną mocną jednostkę – moje ulubione 5 x 1 km, ale tym razem w tempie 3:55 /km. Czułem się dobrze i wyszło trochę za szybko (3:52 – 3:53), za co dostałem lekką reprymendę od trenera. To nie czas na takie wybryki.
Kolejny tydzień to już tapering. Lekkie treningi i tylko w środę coś na rozruszanie nóg: 10 x 300m w 65 sekund. Potem już tylko wolne bieganie i kilka przebieżek do niedzieli. Na Oshee poszło w miarę. Była życiówka 42:34 (o 8 sekund), ale niedosyt był, bo liczyłem na lepszy wynik. Wydaje mi się, że nie miałem „dnia”, do tego wiatr nie pomagał. Wyszło jak wyszło. Po tym biegu postanowiłem, że w Biegu SGH polecę 10 km.
Po niedzielnych zawodach było wolne bieganie przez cały tydzień, aż do Wielkiej Soboty. Święta spędzałem z rodziną w okolicach Brodnicy i tamże, na stadionie Sparty, wykonałem kolejny trening interwałowy: 5 x 1 km, ale tym razem jeszcze szybciej – 3:50 min/km. Wyszło idealnie. Nawet wiatr nie przeszkadzał tak bardzo jak mogło się na pierwszy rzut oka wydawać. Bardzo byłem podbudowany tym treningiem.
Na zakończenie świątecznego tygodnia dołożyłem jeszcze długie wybieganie po Brodnickim Parku Krajobrazowym (prawie 17 km w 1:20).
Kolejny tydzień to znów tapering przed zawodami i znów w środę tylko 10 x 200 m (w 42 sek) na rozruszanie nóg.
Obszerną relację z Biegu SGH można przeczytać na moim profilu FB (tutaj). Ogólnie życiówka poprawiona o kolejne 19 sekund, ale nadal 42 minut nie złamałem. Nie jest źle, ale super zadowolony też nie byłem. Dopiero rozmowa z trenerem uświadomiła mi, że czas na dychę nie jest aktualnie moim najważniejszym celem. Celem jest poprawa szybkości, siły i wytrzymałości, a to robi się na krótkich dystansach. Wyniki na dłuższych trasach mają przyjść jakby same, w międzyczasie (i w sumie przychodzą 🙂 ).
Podsumowując kwiecień liczbowo:
Dystans – 207 km (mniej o 50 km w stosunku do marca)
Czas spędzony na treningach biegowych – 19h:50min (mniej o ok. 4 godz.)
Liczba treningów biegowych – 21
Liczba treningów uzupełniających – 8
Widać, więc, że sporo mniej było biegania, a więcej odpoczynku. Rozbiegania też były wolniejsze o mniej więcej 10-15 sekund na km. Typowy miesiąc startowy. Teraz czeka mnie maj i kolejne starty. Tym razem zdecydowanie krótsze. Już jestem po pierwszych zawodach i muszę powiedzieć, że nie jest źle. Liczę na jakiś fajny wynik pod koniec tego miesiąca. Tymczasem do przeczytania…