3 tygodnie biegowej laby dobiegło końca. Przez ten czas biegałem raptem dwa razy, kilka razy poćwiczyłem na orbitreku (pogoda nie pozwoliła na wyjście 😉 ) i raz popływałem na basenie. Do tego dołożyłem kilka sesji stretchingu. Faktycznie odpocząłem. Pod koniec ostatniego tygodnia zaczynałem już czuć lekki głód biegania. Miałem za to czas pomyśleć co dalej i parę pomysłów sie pojawiło.
Przede wszystkim zastanawiałem się na czym się skoncentrować i jak nic wychodziło mi, aby nic nie zmieniać i zostać przy 5 i 10 km, a połówki biegać jak mi się będzie chciało. Chciałem poprawić przede wszystkim szybkość. Pod takie cele szukałem planu. Znalazłem kilka na 10 km, które odpowiadały mi i długością i intensywnością, ale nie mogłem się zdecydować czy próbować podchodzić na wiosnę do bicia 40 minut czy jednak luźniej i łamać 42 minuty. W tym celu skontaktowałem się z autorem obu planów – dość znanym trenerem lekkiej atletyki. Trener rzucił okiem na moje dotychczasowe bieganie i stwierdził, że jeśli upieram się przy 10 km to on ma lepszy plan dla mnie, ale… No właśnie. Zaproponował mi coś jeszcze. Patrząc na moje doświadczenie biegowe oraz wiek, zaproponował abym trenował raczej pod półmaraton. Dlaczego? Ano dlatego, że na mój harmonijny rozwój jako biegacza jest już trochę za późno i nie mam co koncentrować się na szybkości, a raczej wytrzymałości tempowej. Dlatego też trening pod półmaraton pozwoli mi przyspieszyć, a bardzo możliwe, że i pobić przy okazji życiówki na 5 i 10 km. Oczywiście podsunął mi inny plan, tym razem pod półmaraton w 1:30. Stwierdził, że na wiosnę może jeszcze w tym tempie nie dam rady, ale jeśli porządnie przepracuję też lato, to na jesieni jest to cel osiągalny.
Pomyślałem, poanalizowałem, popatrzyłem w kalendarz i jak nic wyszło mi, że facet ma rację. Posłuchałem, no więc plan jest taki. 8 maja 2017 roku biegnę półmaraton w Mainz. Do tego czasu trenuję według planu pod półmaraton na 1:30 4 razy w tygodniu. W międzyczasie zrobię ze 2-3 starty kontrolne na 10 km. Do treningu dokładam jeszcze stretching, ćwiczenia core i sporo siły biegowej. No i dieta, a właściwie przez najbliższe 1,5 miesiąca ostre odchudzanie, bo chciałbym 2017 rok zacząć z wagą przynajmniej 8 kg mniejszą niż teraz.
Na chwilę obecną nie ustalam celów na wiosenne starty. Jak będę widział jak idzie mi trening, to w nowym roku się na jakiś cel zdecyduję. Do tej pory chcę trenować bez spiny.
A na koniec stan na dziś:
Tydzień – 0
Waga – 88 kg (+-2 kg zależnie od dnia)
Treningi – 0
Dystans: 0 km.
Zaczynamy … .
To już drugi rok zamknąłeś regularnego biegania, tak? Wygląda na niezły postęp, brawo! Jeśli uda Ci się te planowane kilogramy zbić, to może się okazać, że wiosenne cele z marszu zrealizujesz, szybkość sama skoczy bez specjalnie mocniejszego treningu. Powodzenia!
Dwa lata od kiedy coś tam truchtałem, bo regularny trening to od maja 2015, czyli w sumie 1,5 roku. Fakt – postęp jest, choć podchodzę ambitnie i chciałbym więcej.
No waga to rzeczywiście spędza mi sen z powiek. Zatrzymałem się na tych 88 kg i ani drgnie. Nie lubię gotować i tu jest największy problem. Po prostu nie odnajduję się w kuchni. Najchętniej poszedłbym na catering dietetyczny, ale szkoda mi kasy. Na razie staram się jeść regularnie i nie jeść „śmieci”. Cukier odstawiłem już dawno temu, ale od czasu do czasu jakieś ciasto się trafi. Słodyczy nie jem w ogóle. Postanowiłem teraz bardziej się pilnować i może to coś da.