Od mojego ostatniego wpisu minęło ponad dwa miesiące i miałbym o czym pisać, ale dzisiaj chciałem o czymś co przyszło mi do głowy po niedzielnym biegu w City Trail w Warszawie. Dla statystyki powiem tylko, że poszło w miarę: 22:03 na lekko zabłoconej trasie. Sporo poniżej życiówki, ale jestem po roztrenowaniu i 4 tygodniach wstępu do nowego sezonu, więc całkiem nieźle.
Ja jednak o czym innym. Po biegu, posilając się herbatą i waflem ryżowym dostałem pytanie jak mi poszło. Odpowiedziałem, że w sumie ok. Potem padło „ale nie dałeś z siebie wszystkiego skoro możesz już jeść”. Nie powiem, trochę się zakłopotałem. Byłem zmęczony, nawet bardzo, ale to pytanie utkwiło mi w głowie i kazało się zastanowić: Czy kiedykolwiek pobiegłem jakiś bieg tak, że dałem z siebie na prawdę wszystko? Co to znaczy dla biegowego amatora „dać z siebie wszystko”?
Nigdy nie zdarzyło mi się paść na mecie jakiegolwkiek biegu i nie wstać przez kilka minut. Ciężko było na maratonie – fakt, ale to jest co innego. Przychodzi mi na myśl Pogoń za Bobrem z tego roku, gdzie na mecie próbując wstać zakręciło mi się w głowie, ale wtedy było 30 stopni w cieniu, a ja wstałem dość gwałtownie.
Naprawdę nie przypominam sobie, abym kiedyś czuł, że dałem z siebie maksa. A może jak po prostu nie wiem/nie umiem dać z siebie wszystkiego…?
A jak Wy myślicie? Udało Wam się kiedyś pobiec na maksa? Jak się potem czuliście? Jak wykrzesaliście te ostatnie pokłady siły i czy potem bolało? Co o tym sądzicie?
Wydaje mi się, że większość biegaczy „nie daje z siebie wszystkiego”, bo organizm nie jest głupi i mocno się broni przed wyzerowaniem mocy:) Ale jakbym miał na swoim doświadczeniu bazować, to łatwiej było mi osiągnąć efekt „dałem z siebie wszystko” podczas średnich dystansów niż długich, bo jak kwas zalewa mięśnie to choćbyś miał psychę Conana Barbarzyńcy to nogi nie uniesiesz, ręką nie machniesz 🙂
Mogę niestety tylko przypusczalnie się zgodzić. Nigdy od czasu kiedy zacząłem regularnie biegać nie biegałem dystansów krótszych niż 5 km, ale wydaje mi się, że właśnie tam mógłbym poczuć wyczerpanie ;). A propos biegów średnich ostatnio chodzi mi po głowie spróbowanie swoich sił na dystansie 1500 i 3000m. Jestem ciekaw jak się będę czuł na tych dystansach.
Takie tam gadanie, nie słuchaj. Nieprzygotowany maratończyk będzie zdychał po doczołganiu się do mety w 5h i to nie czyni startu udanym. Na igrzyskach olimpijskich mistrzowie po biegu robią rundę honorową z flagą po stadionie i jakoś dają radę, to też nie znaczy, że się oszczędzali.
No fakt. Całe kółka lecą :), ale to wiesz adrenalina, itp. Ja się słucham takich rzeczy, bop to daje mi kopa. Jak mi ktoś powie: „Stary, dociśnij trochę, bo wiem, że dasz radę.” to jest dla mnie najlpesza motywacja. Szczerze, mniejszą motywację do pracy daje mi pochwała niż ochrzan 😉
Ja u siebie zauważam korelację nie tylko z przebytym dystansem na zawodach, ale również z poziomem wytrenowania. Kiedy wystartowałam w pierwszym CT po 4-miesięcznej kontuzji, nabiegałam chyba ledwo poniżej 22 min, a bombę miałam taką, że jeszcze długo po powrocie do domu nie mogłam nic zjeść ani dojść do siebie. Aktualnie zakręcam się na CT w okolicach 19:30, ale po przekroczeniu mety wystarcza mi zwykle 10-15 minut żeby dojść do siebie, przebrać się, zjeść wafelka i iść na roztruchtanie.
Ja tak mam teraz, więc może jednak dałem z siebie wszystko i jestem wytrenowany 😉