Ostatni wpis był relacją z zawodów, więc po tak długiej przerwie w blogowaniu zacznę też relacją z zawodów.
Trudne nastały dla nas – biegaczy, czasy. Wybór zawodów jest mikry, a tych z atestem właściwie żaden. Szczególnie, że ja celuję w biegi głównie na 5 km, których normalnie było mniej niż innych. Z tego powodu wybieram to co jest dostępne w dostępnych dla mnie terminach. Tak też było z zawodami w ostatni piątek – 3. Bielańskim Wieczorem Lekkoatletycznym, gdzie sprawdziłem swoją szybkość na nowym dla mnie dystansie 1000 metrów.
Dlaczego akurat szybkość? Bo z ostatnich treningów wynikało, że to jest aktualnie moja mocna strona i wraz z trenerem chcieliśmy skorzystać z okazji do sprawdzenia, co też tam w nogach drzemie. Nigdy nie biegałem na 1000m, więc tak czy siak miała być życiówka, ale jakieś cele trzeba było sobie postawićPo ostatnich treningach ustaliłem sobie za cel złamanie 3:30, a jeśli zejdę poniżej 3:20 to będzie super. Od strony trenera padło proste – „pierwsze 200 m w 41 sekund (czas na mecie 3:25) , a potem zobaczysz jak jest…”.
Na zawody wybrałem się ze starszą córką, która zdecydowała się wystartować w dwóch konkurencjach: 100 m i 400 m roczników 2008-2005. W konkurencji z dziewczynami, które normalnie trenują lekką wypadła całkiem nieźle. 100 m pokonała w 15:59, a pełne koło w 1:23. Nieźle jak na debiut w zawodach na bieżni.
Po biegach Karoli przyszedł czas na mnie. Na rozgrzewce było dość dziwnie ciężko. To jednak u mnie norma, a jest to efekt pewnego poziomu stresu. Musiałem się po prostu rozluźnić, a udało mi się to luźną rozmową tuż przed startem z Krzyśkiem (aka. Faraonem) i Adamem. Krzysiek, wiadomo, jest poza moim zasięgiem, ale okazało się, że Adam będzie leciał na 3:10, więc w razie co będę próbował go gonić 😉
Na starcie zjawiło się prawie 30 zawodników, więc podzielono nas na dwie serie i szczęśliwie trafiłem do pierwszej z Krzyśkiem i Adamem. Po chwili ruszyliśmy. Grupa była mocna i zostawiając trochę miejsca od krawężnika dałem się wyprzedzić mocniejszym zawodnikom, ale nie biegłem twardo za nimi. Otwarcie było jednak trochę za mocne – 37 sekund, i pamiętając słowa trenera, że kolejne 400 m biega się trochę wolniej, od razu zwolniłem. Wtedy wyprzedził mnie Adam i jeszcze jeden zawodnik. Trzymałem jednak cały czas równe tempo i kolejne 600 m minąłem dokładnie po 2 minutach (400 m w 1:23). Wtedy zaczął się mały kryzys. Adam zaczął się coraz bardziej oddalać, podobnie jak poprzedzający mnie zawodnik (przewaga urosła do chyba 5-7 mietrów), który miał bardzo duży doping klubowiczów. To jednak dodatkowo mnie też mobilizowało i od mniej więcej 250 metra przed metą przyspieszyłem i zacząłem go dochodzić. Podwiozłem się jeszcze na plecach do mniej więcej 120 metra przed metą i na wyjściu z ostatniego łuku docisnąłem na maksa po zewnętrznej bez problemu go wyprzedzając. Adama już nie dogoniłem, ale na pełnej prędkości wpadłem na metę z ogromną zadyszką i szczęśliwy, bo wiedziałem, że złamałem 3:20 (oficjalnie 3:19.45) – ostatnie koło w 1:19.
Na mecie musiałem chwilę poleżeć, bo naprawdę dałem z siebie niemal wszystko. Przebiłem parę piątek z innymi zawodnikami i poszedłem na szybkie roztruchtanie z Adamem, gdzie wymieniliśmy wrażenia po biegu. Zdaje się jemu nie udało się złamać 3:10, ale i tak wyglądał na całkiem zadowolonego.
Mój bieg mogę podsumować krótko – jest dobrze, a może i bardzo dobrze. Cel maksimum osiągnięty i fajna życiówka. Nowe doświadczenie zdobyte. Biegło mi się dobrze, a co dziwne nawet chwilami porywisty wiatr, w trakcie biegu nie był dla mnie odczuwalny. Teraz zostaje tylko przełożyć zdobytą szybkość na wytrzymałość, a 20 minut na 5 km powinno być tylko formalnością 🙂