Zacząłem kolejny, tym razem troszkę dłuższy weekend. Biegowo w sumie nic nowego. Piątek to akcent w postaci biegu progowego 1x2km/1 min truchu + 1×5 km/3min truchu. Poszło sprawnie. Z rozgrzewką i schłodzeniem wyszło niemal 15 km. Tempo biegów progowych nie było takie jak miałem zaplanowane, ale postanowiłem trzymać się raczej intensywności i tak jakoś wyszło, że 168 unm dawało tempo nie szybsze niż 4:35-4:38 (zakładałem 4:32). Jestem jednak zadowolony. Pierwsze dwa km szły mi jak po sznurku i bez żadnego problemu utrzymywałem tempo. Piątka już była trudniejsza, gdyż wybiegłem z lasu i było trochę po górkę, ale nie miałem większych problemów z ukończeniem. Nawet wydaje mi się, że mógłbym biec jeszcze kilka kilometrów dalej. To jest dobry prognostyk przed najbliższymi zawodami w których chciałbym pobiec ok. 13 km poniżej 1 godziny.
Sobota to dzień regeneracji. Ze względu na plan dnia bieg mogłem zrobić dopiero wieczorem. Nie ma tego złego – przynajmniej było chłodniej. Zrobiłem 11 km w tempie 5:17 i średnim tętnie 142 czyli wszedłem nieznacznie w 2 zakres. Ogólnie ostatnio te biegi regeneracyjne wychodzą mi szybciej niż zakładam, ale to głównie przez szybkie końcówki. Nudno jest tak cały czas człapać po 5:45 min/km .
Po tym biegu pojawiło się coś dziwnego. Niby się rozciągnąłem, ale wieczorem czułem, że jestem nadal bardzo pościągany. Jeszcze raz trochę się porozciągałem i poszedłem spać. Na niedzielę zaplanowane było 18 km „long’a”. O 7 rano obudził mnie deszcz i postanowiłem jeszcze poczekać do 8. Niestety gdy wstałem czułem, że wszystko mnie boli. Nogi, ręce, plecy. Jakbym poprzedniego dnia przebiegł maraton. Może to wynik prac ogrodowych z soboty, ale nigdy tak bardzo mnie wszystko nie bolało. Postanowiłem dać sobie spokój i odpocząć, zważywszy, że poniedziałek jest wolny. Mam tylko nadzieję, że to nie żadna choroba.
Pobiegnę jutro rano 🙂 .