5000 m – to nie jest 5 km

My, biegacze amatorzy, mamy teraz złote czasy jeśli chcielibyśmy się sprawdzić na zawodach biegowych. Właściwie nie ma tygodnia, aby nie odbywały się jakieś zawody. Biegi po asfalcie, w parkach, lasach, czy biegi górskie (nawet na nizinach znajdziemy takowe ;-). Do wyboru, do koloru. Wystarczy się zapisać, czasami zapłacić za start i już. Przypuszczam jednak, że jest grupa biegaczy takich jak ja, którzy chcieliby zasmakować czegoś bardziej „profesjonalnego”. Czegoś co od czasu do czasu można obejrzeć na ekranach telewizorów. Mam oczywiście na myśli profesjonalne zawody lekkoatletyczne. Nie bez powodu piszę o tym dzisiaj. W ostatni weekend (a właściwie w piątek przed weekendem) miałem okazję wystartować w takich prawdziwych zawodach lekkoatletycznych rozgrywanych pod auspicjami Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, czyli II Memoriale Sławomita Rosłona w Piasecznie.

Memoriał jest rozgrywany na cześć zmarłego w 2017 roku znanego trenera biegów średnich i długich Sławomira Rosłona, który pracował na terenie Warszawy i Piaseczna. Był wychowawcą między innymi 3-krotnej mistrzyni polski Renaty Paradowskiej (z d. Sobiesiak). Od 2018 roku w Stowarzyszenie Kondycja wraz z gminą Piaseczno i PZLA, organizują Memoriał, który ma uczczcić pamięć wybitnego trenera. Poza licencjonowanymi przez PZLA konkurencjami, w których zawodnicy z licencją mogli zdobywać minima na różne imprezy zagraniczne (startowała między innymi Joanna Juźwik, czy Mateusz Borkowski), rozegrano 2 serie biegów na 5000m dla amatorów. Zwykle w takich zawodach zawodnicy bez przynależności klubowej i licencji PZLA nie mogą startować w takich zawodach. Tutaj po raz pierwszy w życiu miałem szansę zasmakować prawdziwego mitingu.

Oprawa takich zawodów to coś zupełnie innego, niż zwykłe zawody na asfalcie. Zawodnicy wychodzili przez specjalną „bramę”, wywoływani przez spikera zawodów po nazwisku. Super wrażenie. Do tego, na stadionie wciąż było sporo ludzi, którzy głośno dopingują, więc biegnąć przez 12 i pół okrążenia cały czas można było słyszeć słowa otuchy 😉

Wyjście z pompą (Źródło: GOSiR Piaseczno)

Mój bieg

Na bieżni w Piasecznie trenuję dość często, głównie szybkie jednostki treningowe. Nigdy jednak nie biegłem zawodów rozgrywanych tylko na bieżni. Słyszałem różne opinie, że jest szybciej, że jest monotonnie, że ciężko. Zweryfikowałem te opinie na własnej skórze i wstępnie powiem, że dla mnie było ciężej niż na asfalcie. Wystartowałem z założeniem, że będę utrzymywał tempo 4:00 i ewentualnie na ostatnim km przyszpieszę. Jeszcze 1. kilometr wyszedł zgodnie z planem, jednak dalej zaczynałem dziwnie zwalniać.

Początek walki (Źródło: GOSiR PIaseczno)

Wrażenie było takie, że zdawało mi się, że biegnę w dobrym tempie, ale na zegarze cały czas traciłem cenne sekundy. Mam wrażenie, że było to spowodowane tym, że od 2. km biegłem już sam, gdyż szybsi biegacze mi uciekli za daleko, aby do nich się dokleić. 2. i 3. przebiegłem w okolicach 4:05. Potem nastąpił efekt jaki spotkał mnie już na poprzednich zawodach, czyli utrata sił i nagłe zwolnienie. 4. kilometr pokonałem w 4:15 i myśli o złamaniu 20 minut mogłem odłożyć na kiedy indziej 🙁 . Choć kibice dopingowali z całych sił do mety dobiegłem w całkowicie niezadowalającym mnie czasie 20:44,32.

Zmęczenie na mecie (Źródło: GOSiR Piaseczno)

Po biegu mogę powiedzieć, że było to super doświadzczenie, które jednak pokazało, że w bieganiu bardzo ważna jest psychika. Zabrakło mi tego czegoś, aby przyspieszyć, lub po prostu utrzymać dobre tempo. Myślę, że jest to do wytrenowania, jednak wymaga to większej liczby treningów właśnie na bieżni. Nie będzie to jednak moim priorytetem, gdyż takie zawody zdarzają się raptem raz czy dwa razy w roku.

Podsumowując, było to bardzo pouczająe doświadczenie, a zarazem fajna zabawa. Polecam każdemu, aby przynajmniej raz spróbował pobiec w takich zawodach i doświadczył tej atmosfery. Trzymajcie się 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.