Maj to u mnie bardzo intensywny miesiąc jeśli chodzi o starty. Jestem już po 2 startach na średnich dystansach i jednej piątce biegnąc w sztafecie. Na ostatnią sobotę maja zaplanowałem sobie pierwszy, poważny, indywidualny sprawdzian na 5 km – 7. Piaseczyńska Piątka.
O samym biegu
W Piasecznie, choć mieszkam w niedaleko, jeszcze nie biegałem, gdyż zwykle zawody te wypadają w trakcie moich majowo-czerwcowych wypadów na żagle. W tym roku jednak plany nieco się zmieniły i całą końcówkę maja oraz początek czerwca spędzam w domu. Mogłem więc zaplanować sobie kilka startów w okolicy.
Choć Piaseczyńska Piątka odbywa się od 2013 roku, czyli była to już 7. edycja, tym razem jednak zawody odbywają się w ramach wydarzenia Rozbiegajmy Piaseczno organizowanego przez piaseczyńskie Stowarzyszenie Kondycja. Jest to cykl 4 zawodów w którego skład poza Piaseczyńska Piątką wchodzi: XIX Piaseczyńska Mila Konstytucyjna (4 maja), Bieg uliczny Józefosławia i Julianowa (16. czerwiec) oraz Frog Race (7. września).
Trasę biegu znam nieźle. Start i meta zlokalizowane były na stadionie miejscowego OSiRu, a trasa prowadziła asfaltowymi ulicami południowej części Piaseczna. Nie jest to super płaska trasa, ale wydaje się być dość szybka. 1. kilometr jest cały czas pod górę z kuliminacyjnym, 200-metrowym (trenuję tutaj zimą podbiegi) podbiegiem na wiadukt kolejowy. Dalej też nie jest płasko, choć już nie tak wymagająco jak na początku. Schody zaczynają się jednak po 3. kilometrze, gdzie znów czeka dość długi – około 800m podbieg, który kończy się tak jak 1. km – podbiegiem na wiadukt. Ostatni kilometr to jednak już tylko w dół, więc można tam nieźle docisnąć.
Mój start…
Czas jednak napisać coś o moim starcie. Niestety nie nastawiałem się jakoś pozytywnie. Po pierwsze, nie lubię zbytnio popołudniowych startów – bieg zaczynał się o 18:00, gdyż zwykle jestem już lekko zmęczony jakimiś pracami w domu. Było też dość ciepło – ok. 23 stopni i dość wietrznie. Do tego, od mniej więcej miesiąca zmagam się z lekką kontuzją, która jeszcze nie jest dokładnie zdiagnozowana. Przed każdym biegiem muszę się dobrze rozgrzać i rozciagnąć, aby nie bolało. Zdecydowałem się jednak pobiec, bo bardzo mi zależało na tym starcie.
Na stadion OSiRu przyjechałem akurat, aby zrobić rozgrzewkę. Najpierw wspomniane rozciąganie, potem 2 km w tempie 5:00 – 4:40 i kolejna porcja dynamicznego rozciągania. Na koniec 3 przebieżki po ok. 80 m. Było nieźle, bo nie czułem bólu w pachwinie. Na starcie spotkałem paru znajomych z Kondycji i oczywiście Adama, z którym miałem nadzieję pobiec jakiś przyzwoity wynik. Okazało się, że chciał zacząć mocno – 4:05 i przyspieszać co kilometr o 5 sekund. Dałoby to wynik w granicach 19:30-19:40 – zakładając bardzo mocny finisz.
Ruszyliśmy. Wybieg ze stadionu i łapię tempo Adama. Jest nieźle – pierwsze 500 m pod górę luźno, ale jakoś tak wolno. Okazuje się, że tempo jest poniżej 4:10min/km. Nie przyspieszamy, bo wiadomo – wiadukt. Mijamy 1. kilometr i zaczyna się z górki. Przyspieszamy do 3:55min/km aby nadrobić lekko stracony czas. Na razie czuję się dobrze i cały czas trzymam plecy kolegi Adama. Mijamy 2. km i tempo na poniżej 20 minut. Zaczynam jednak powoli łapać się na tym, że jakbym zwalniał, ale to chyba jednak Adam przyspiesza ;-). Do 3 km jest lekki podbieg, ale nie robi na mnie wielkiego wrażenia. Ciągle jeszcze trzymam plecy, ale jednak już wyraźnie czuję, że zaraz będzie koniec. 3. km mijamy w 11:53, czyli super czas, ale wtedy zaczyna się najgorsze. Cały 4. km to podbieg o zmiennym nachyleniu. Wyraźnie Adam przyspieszył, a ja zacząłem tracić do niego dystans. Pierwsze 500 m pokonałem w tempie 4:20, potem jakoś się przebudziłem i kolejne 300m wykrzesałem trochę sił, aby przyspieszyć do 4:00 min/km. Najgorzej było na końcówce 4. km, czyli najbardziej stromym podbiegu. Gdy już doczłapałem się do szczytu poleciałem ile sił w nogach, ale tych nie było dużo. Starczyło niestety tylko na pokonanie ostatniego kilometra w 3:56. Jedyne co zrejestrowałem wbiegając na stadion, to że zegar na mecie pokazuje 19:50 i dalej nic już nie widziałem ;-). Wpadłem na metę i padłem. Leżałem tak z pół minuty, aby złapać oddech.
Uzyskałem czas 20:08, czyli mój 3. czas na 5 km w życiu i najlepszy w tym roku – SB. Byłem 31. na 250 startujących, więc nie było tak źle. Okazało się, że wspominany Adam z którym biegłem do 3. km poleciał ostatnie 2 km w pięknym tempie i uzyskał na mecie super wynik – 19:30. Gratulacje dla niego. Szkoda, że nie udało mi się za nim utrzymać.
Co dalej…?
Mam zaplananowane jeszcze dwa straty, ale tym razem tylko na bieżni. Na pewno po 5. czerwca nie mam już żadnych planów startowych i będzie tylko trening i odpoczynek. Oczywiście jeśli wszystko będzie ze zdrowiem OK.
P.S. Niestety mam strasznego pecha do fotografii z zawodów w Piasecznie ;-). Zarówno na Mili jak i na Piątce nie mam zrobionej żadnej foty na trasie. No cóż, takie życie. Muszę sobie osobistego fotografa załatwić. Ktoś chętny ? 😉