Właśnie się zorientowałem, że jest już 15 czerwca, a ja jeszcze nie napisałem biegowego podsumowania maja. Tak już się złożyło, że początek czerwca miałem bardzo pracowity oraz imprezowy i nie bardzo było kiedy przysiąść do bloga. Dzisiaj dopiero znajduję chwilę, gdy reszta rodziny już szykuje się na kolejne święto. Przejdźmy jednak do podsumowania.
Maj stał pod znakiem startów. Właściwie nie było tygodnia, abym nie startował na jakiś zawodach. W związku z tym mój trening można opisać trzema słowami: bezpośrednie przygotowanie startowe – BPS. Co się z tym wiąże?
Trening
Przede wszystkim ograniczenie kilometrażu. W maju przebiegłem niewiele ponad 180 km co daje ok. 15 % mniej niż w normalnym rygorze treningowym. Krótsze były głównie rozbiegania no i zmniejszone akcenty. Co do akcentów to takich porządnych właściwie nie biegałem. Pozostały jedynie zabawy biegowe (fartlek) i rytmy. Fartlek to trening, który miał mnie utrzymać w rytmie treningowym i mnie nie zajechać, a rytmy to bardziej dla pobudzenia mieśni, niż na budowanie szybkości. W sumie podobało mi się. Na treningach czułem się zmęczony, ale na zawodach miałem sporo sił. I tak właśnie miało być.
Można by pomyśleć, że ograniczenie objętości treningowej wpłynęło na czas spędzony na treningu, ale nie – w treningu spędziłem porównywalnie, a może i nawet więcej czasu. Biegania było mniej – fakt, lecz treningu uzupełniającego, głównie związanego z utrzymaniem ciała w formie – więcej. Czas ten głównie poświęciłem porządnemu rozciąganiu i ćwiczeniom core. Starałem się temu poświęcać przynajmniej 15 minut dziennie, gdy nie biegałem tego dnia, i co najmniej drugie tyle gdy coś było biegane. Więcej ćwiczeń związane też było z pewnymi dolegliwościami fizycznymi jakie pojawiły się w międzyczasie.
Kontuzje
Niestety (a może i stety) przyplątała się mała kontuzja, która trochę przeszkadzała w bieganiu, ale która wymagała ode mnie więcej przedbiegowego zaangażowania -. Kontuzja objawiała się bólem w dolnej okolicy brzucha i pachwiny w początkowej fazie biegu. Po kilku minutach biegu ból ten znikał. Rozciąganie pachwiny i przywodziciela przed bieganiem pomagało i wyraźnie ból był mniejszy. Odwiedziny u fizjoterapeuty i porządne rozbijanie napiętej pachwiny (podczas sesji myślałem, że ucieknę Darkowi ze stołu 😉 ) znacząco pomogły. Za Darka namową poszedłem jednak kontrolnie na USG, które nic w tej okolicy nie wykazało.
Wyszła jednak jedna rzecz, która może mieć częściowo wpływ na to co się dzieje. Okazuje się, że moje stawy skokowe są „poluzowane”. Teoria jest taka, że moje ciało podczas biegu stara się kompensować ten luz i stąd problem z pachwiną i napięcie przywodziciela. Dlatego też wdrożyłem kilka ćwiczeń na wzmocnienie stóp (nad brzuchem pracuję już od pewnego czasu). Mam nadzieję, że choć trochę pomoże.
Podsumowanie
Jak pisałem na początku, było mniej treningów, ale więcej startów. Wyniki nie były spektakularne (relacje z poszczególnych zawodów są tutaj, tutaj i tutaj). Nie padła żadna życiówka. Co pocieszające wyniki w porównaniu z wiosną zeszłego roku, są zdecydowanie lepsze, więc patrzę optymistycznie na jesień. Marcin ma teorię, że ja po prostu wolniej biegam na wiosnę, gdyż być może zima nie sprzyja na robienie wartościowych treningów. Jest to jakaś teoria 🙂 .
Ogólnie muszę powiedzieć, ze jestem też zmęczony. Starty dały mi się we znaki, a i te lekkie kontuzje nie dają spokoju. Dlatego też w czerwcu postanowiłem lekko odpocząć. Nie przestaję jednak biegać. Będzie luźno, spokojnie i bez szaleństw (biegowych 😉 ) . Następny raport, zapewne dość nudny – za miesiąc. Do poczytania.